Logo Grunwald
Historia

Historia

Inscenizacja

Inscenizacja

Organizator i reżyser. Krzysztof Górecki

Dni Grunwaldu są wydarzeniem, które już na stałe wpisało się na mapie dużych rekonstrukcji historycznych, które co roku odbywają się na terenie Europy. Goście oraz rycerze zjeżdżają się w środę rano, żeby wyjechać w porze południowej w niedzielę. Głównym organizatorem tego wydarzenia jest marszałek województwa, współorganizatorem jest zaś Muzeum Bitwy pod Grunwaldem, które nadzoruje imprezę z ramienia marszałka. Fundacja Grunwald w tym przedsięwzięciu pełni rolę organizatora wykonawczego. Na nas spoczywa organizacja i logistyka wydarzenia na miejscu – począwszy od wytyczenia obozów, dostarczenia wody, prądu, sanitariatów, siana, drewna, aż po sprzątanie w trakcie i po zakończeniu imprezy. Ciężko jest opisać jak ogromne jest to wydarzenie oraz chociażby wymienić wszystkich w nie zaangażowanych. Zapytany o skalę przygotowań często wspominam, że w czasie tych paru dni dostarczanych jest dla koni prawie 3 tysiące sztuk kostek siana i słomy. Pozwala to chodź trochę oddać skalę organizacyjnego wyzwania, jakim są Dni Grunwaldu.

Oprócz samej inscenizacji, przygotowywane są w tym samym czasie inne atrakcje oraz liczne stoiska z wszelakimi artykułami. By pogodzić ze sobą te dwie strefy, podzieliliśmy pola grunwaldzkie na dwie przestrzenie: niehistoryczną i historyczną, których granice potrafiły się zacierać z powodu przeprowadzanego przez kilka lat remontu muzeum. Część historyczna swoim obszarem obejmuje obóz historyczny oraz podgrodzie – teren przylegający do drogi Stębark-Łodwigowo z jednej strony i budynku muzeum z drugiej. Za muzeum znajduje się pole bitwy, które też należy do części historycznej. Poza tym obszarem, na którym staramy się utrzymać ściśle średniowieczny charakter, znajdują się kramy, sklepiki oraz różne współczesne atrakcje dla dzieci i dorosłych. Podział taki pozwala lepiej oddać ducha tamtych czasów oraz wczuć się odtwórcom w swoje role.

Krzysztof Górecki

Myliłby się jednak ten, kto uważa, że organizacja wydarzenia na miejscu rozpoczyna się w dniu przyjazdu rycerzy. Do środy, kiedy zaczynają się już zjeżdżać goście, trzeba przygotować całą logistykę przedsięwzięcia. Organizatorzy części historycznej – spora grupa pracujących ze mną od lat osób – pojawiają się na miejscu na tydzień przed inscenizacją.

W piątek, z samego rana, spora grupa techniczna, zwana przez nas „oboźnymi”, jest już na terenie przyszłego obozu organizatorów. Dzięki wieloletniej praktyce są oni już na jak wielka naoliwiona maszyna, bez której nie byłaby możliwa organizacja tak wielkiego przedsięwzięcia. Przygotowują plac turniejowy, szranki, stawiają duży namiot sceniczny, kaplicę, wytyczają ścieżki i miejsca na polu inscenizacji, rozstawiają snopki, wydają siano, drewno, doprowadzają prąd do sceny i placu turniejowego. Przygotowują oni wcześniej scenografię, ale też wyznaczają miejsca do spania oraz kierują przybyłych do właściwych im lokacji. Jest to szczególnie istotne zważywszy na to, że obóz w okresie poza pandemią liczył sobie od trzech do trzech i pół tysiąca rekonstruktorów. Samego drewna opałowego w tym czasie jest rozdawanych około 35 przyczep. Od środy prowadzone przez nich są także spotkania z dowódcami oraz konnymi, omawiany jest scenariusz inscenizacji, rozdawane identyfikatory oraz klucze. Są oni w obozie prawie niewidoczni, poprzebierani jak reszta – w historyczne stroje, ale bez nich całe wydarzenie nie mogłoby mieć miejsca.

Krzysztof Górecki

Z tym okresem przygotowawczym wiąże się także wiele moich dobrych wspomnień. Pamiętam jak jednego roku do Lucka, który miał za zadanie przydzielanie kabin sanitarnych dla chorągwi, przylgnęła nowa ksywka: „Pierwszy”. Wielu głowiło się dlaczego właśnie tak na niego wołamy, ku jego własnej uciesze. Sam zainteresowany podsumowywał to stwierdzeniem, że jest ważniejszy ode mnie, więc to jak najbardziej właściwe. Poniekąd miał rację, bo ktokolwiek zjeżdżał na Grunwald, pierwsze swoje kroki kierował właśnie do niego. Po wielu godzinach w samochodach ludzie pragnęli najpierw załatwić swoje fizjologiczne potrzeby, więc jego wpierw szukali po obozie, chcąc dostać przydzielone klucze. Potem dopiero kierowali się do mojego stanowiska dowodzenia. Często wywołując mnie przez krótkofalówkę woła: „Drugi do Pierwszego!”.

Pole bitwy to prostokątny obszar o wymiarach około 100 na 150 metrów. Na ogrodzenie go trzeba było mieć przygotowanych około trzech kilometrów żerdzi. Przed bitwą, na krańcach tej przestrzeni, ustawiają się grupy rekonstrukcyjne. Stoją one bardzo blisko siebie. Miejsca jest tam naprawdę niewiele. Szczególnie na samym początku bitwy, oddziały, które stoją naprzeciw siebie, nie do końca się widzą. Moim zadaniem jest wtedy koordynowanie kierunku ich marszu. Wydaję polecenia, które mają im ułatwić podążanie we właściwą stronę. Najczęściej to proste zawołania: „lekko w lewo”, czy „bardziej w prawo”. Trudniejszym elementem jest określenie szybkości poruszania się tych wojsk, ponieważ wszyscy powinni spotkać się na środku pola bitwy w tym samym czasie. Ruchy te muszą by wykonane perfekcyjnie, bo tuż po tym, jak wojska się spotkają, następuje wjazd konnicy, która potrzebuje do swoich manewrów pustego placu na samym środku.

Krzysztof Górecki

Wraz ze zwiększającą się liczbą uczestników części historycznej pojawił się problem niesamowitego chaosu w ruchu wojsk. Były takie lata, że zamieszanie przeszkadzało w skutecznym przemieszczaniu się grup po polu walki. Okazało się, że najpoważniejszą przyczyną tego stanu są „pojki” oraz inne osoby niebędące częścią rycerskich formacji. Kobiety, które podawały wodę rycerzom, zakutym w zbroje od stóp do głów, i ocierające im pot z czoła, przyglądały się bitwie, tamując ruch konnicy. By uniknąć tego na przyszłość zmuszeni byliśmy do wprowadzenia zakazu wejścia na pole bitwy osobom nieuczestniczącym w walkach i nie posiadającym krótkofalówek, bez których komunikacja była praktycznie niemożliwa.

Główne, charakterystyczne punkty inscenizacji są na polu zaznaczone snopkami. Dobrze je widać z góry, z mojego stanowiska, ale stojąc na polu bitwy, nie do końca da się określić, czy jest to pierwszy snopek, czy może drugi. Więc rycerze idący naprzód nie wiedzą, czy minęli pierwszą kolumnę, czy jeszcze nie. Wtedy muszę naprowadzać ich przez krótkofalówki. Dodatkowo ustawiane są snopki wyznaczające miejsca dla epizodów, np. jeden snopek stoi w miejscu, gdzie ma podjechać król, inny tam, gdzie zaraz znajdą się posłowie. By ułatwić orientację w terenie, na snopki kładziemy różnej wielkości krzaczki. Dzięki temu mogę rycerza nakierować, tłumacząc, do krzaczka jakiej wielkości ma on się udać.

Krzysztof Górecki

Jak często powtarzam, bez krótkofalówek moja praca byłaby niemożliwa, ale to nie znaczy, że rozwiązują one wszystkie moje zmartwienia. Wydając polecenia dowódcom nie mogę oczekiwać, że uda im się błyskawicznie zareagować. Najpierw dowódca otrzymuje sygnał, a potem przekazuje go sierżantom, a ci mają za zadanie skoordynować dany manewr. I to wszystko w bardzo często wielojęzycznej grupie rycerzy. Na wykonanie komendy czasem trzeba czekać naprawdę długo. Wymagane jest więc myślenie z wyprzedzeniem o tym, co może się zaraz stać, jeśli grupy będą dalej wykonywać manewr bez mojej podpowiedzi. Bywały momenty, że wszystkim musiałem kazać zaprzestać walk i w całości przemieścić się na nowe miejsce, bo już opóźniał się kolejny manewr przewidziany w scenariuszu. Dawniej dużą pomoc otrzymywaliśmy w tej materii od harcerzy, którzy dzielili się z nami swoimi urządzeniami i wspomagali nas w zadaniach związanych z łącznością. Na polu bitwy jest w związku z tym konieczna obecność sporej grupy techników, którzy biegają z bateriami, gdy komuś padnie krótkofalówka, lub zastępczym urządzeniem, gdy zepsute trzeba wymienić na nowe. Nawet te czynności wykonują przebrani w stroje, tak, żeby nie dało się ich na pierwszy rzut oka odróżnić od rekonstruktorów.

Spośród różnych anegdot najbardziej lubię opowiadać tę z samych początków naszych inscenizacji. To były drugie lub trzecie Dni Grunwaldu. Bitwa układała się wspaniale, a każdy realizował swój plan. Zgodnie ze scenariuszem przypadał wtedy moment śmierci wielkiego mistrza. Lektor czytał słowa: „Wielki mistrz trafion dwukrotnie – z konia spadł”. Na te słowa koń Jarka, odgrywającego tę rolę, nagle stanął dęba. Z niepokojem spojrzałem w tamtym kierunku, nie wiedząc, co się dzieje. Na moich oczach Jarek zsunął się z końskiego zadu i spadł efektownie na ziemię. Tuż po tym zdarzeniu, po skończonej inscenizacji, przybiegli do mnie dziennikarze z pytaniami: „Panie reżyserze, niech pan powie, jak to się udało przeprowadzić? Jak długo musieliście tego konia trenować? Jak wy go tego nauczyliście, że na słowa lektora stanął dęba? Jak to możliwe, że zrobił to w tak idealnym momencie?”. Osaczony ze wszystkich stron i nie wiedząc, co powiedzieć, a bojąc się przyznać, że to był łut szczęścia, udałem, że nie był to wypadek przy pracy. Powiedziałem wtedy: „Te słowa narracji to my dużo wcześniej nagraliśmy i już od pół roku koniowi puszczamy codziennie i tak się nauczył. A jak koń dęba staje, to Jarek spada!”.

Krzysztof Górecki

Tymczasem komunikacja nie przebiegała zawsze tak wzorcowo, jakbyśmy chcieli. Początki zarządzeniem wojsk nie należały do łatwych. Pamiętam jak jednego roku próbowałem przemieścić wojska konne, które w ogóle nie chciały się słuchać. Okazało się, że moje polecenia wykonują nie te chorągwie co trzeba, więc zacząłem krzyczeć przez krótkofalówkę: „Czy konie mnie słyszą!”. Dopiero to, oczywiście po gromkiej salwie śmiechu, spowodowało oczekiwaną przeze mnie reakcję.

Wspomnienia z inscenizacji mam radosne, ale też te trudne wyryły mi się w pamięci. Pamiętam jak w 2000 roku z konia spadł król Jagiełło. Zobaczyłem ten upadek i jako odpowiedzialny za wszystko najpierw pomyślałem o tym, kim by tu go zastąpić, kto ma podobną posturę, na kogo się korona zmieści. W międzyczasie widzę jak nasze służby medyczne wjeżdżają karetką na pole bitwy. Pomyślałem sobie, że dobrze, niech się pokażą, że działają. Nie spodziewałem się, że mogło stać się coś poważnego. Serce mi zamarło dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem drugą karetkę. W mojej głowie pojawiły się najgorsze możliwe scenariusze. Kto bowiem wysyła aż dwie karetki do jednego człowieka! Okazało się, że tą drugą karetką jechali z ratownikami Maltańczycy, którzy zostali wezwani do pomocy w wyjęciu króla Jagiełły ze zbroi. Ratownicy z pierwszej karetki nie byli bowiem w stanie sobie z nią poradzić i potrzebowali do tego specjalistów. Wcale ta przygoda dla Jacka nie skończyła się dobrze, bo złamał sobie w wyniku upadku obojczyk, ale dwóch karetek pogotowia na polach grunwaldzkich do końca swoich dni nie zapomnę. Chcąc uratować samo widowisko poleciłem chorągwiom konnym zasłonić karetki i toczyć przed nimi potyczki. Trochę wystraszyliśmy tym samych ratowników, ale szybko połapali się w tym, co zamierzamy. Nawet w takiej chwili trzeba było zachować zimną krew.

Krzysztof Górecki

Trochę kłopotów sprawiali nam na początku także reporterzy. Dziwiąc się, czemu nie chcemy wpuścić ich do obozu rycerskiego, potrafili zakradać się na jego teren bez naszej wiedzy. Wielu z nich było w bardzo niebezpiecznych miejscach, takich jak Afganistan czy w ogóle Bliski Wschód. Nie mogli więc zrozumieć skąd u nas takie rygorystyczne zasady. Dla nas najważniejsze było zawsze bezpieczeństwo związane z opieką nad końmi oraz historyczny klimat obozu. Niektórzy jednak za punkt honoru przyjęli sobie dostanie się albo w pobliże namiotów albo na pole bitwy. Jednego roku kilku takich to odważnych fotoreporterów trafiło na teren pirotechników. Ci, zdenerwowani tym, że poprzedniego dnia zerwano im linki zabezpieczające materiały pirotechniczne, postanowili się zemścić. Wokół swoich stanowisk rozrzucili końskie odchody, których na terenie obozu nie brakowało. Tego roku już żaden fotoreporter nawet nie próbował się zbliżyć do miejsca ich pracy.

Nie tylko sama inscenizacja zostawiła po sobie istotne dla mnie wspomnienia. Legendarną już historią jest ta o „archeologach”, których spotkaliśmy na Grunwaldzie. Liczna grupa ludzi przyjeżdża jeszcze wiele dni przed Grunwaldem, by biwakować w oczekiwaniu na datę, kiedy odbywać się będzie inscenizacja. Jak w każdy piątek z samego rana, tydzień przed inscenizacją, zjechaliśmy się naszą grupą techniczną na pola grunwaldzkie. Z daleka już widzimy jakieś rozkopy i grudki ziemi energicznie wyrzucane w powietrze. Podeszliśmy bliżej, by ujrzeć dwumetrowy dół, w którym siedział jakiś mężczyzna. Okazało się, że wykopuje on miejsce na chorągwianą lodówkę! Oburzony zacząłem na niego krzyczeć, że bez pozwolenia tu kopać nie wolno, że to obszar istotny archeologicznie. Na to zbył mnie mówiąc, że jest studentem archeologii i wie co robi, poza tym dostał pozwolenie od Góreckiego. Ja zdziwiony, wiedząc, że nikomu takiego pozwolenia nie dawałem, zacząłem się z nim przekomarzać. On jednak szedł w zaparte i powtarzał, że Góreckiego mamy pytać, to on potwierdzi. W końcu słysząc naszą głośną wymianę zdań podszedł kwatermistrz jego chorągwi i wytłumaczył delikwentowi, że to ja jestem Górecki! Myślałem, że ze wstydu sam się zakopie w tej dziurze. A my dzięki temu mamy kolejną anegdotę do kolekcji.

Krzysztof Górecki

Organizując Dni Grunwaldu, mamy zawsze z tyłu głowy dwa główne cele naszej inscenizacji: edukacyjny i rozrywkowy. Pierwszy realizujemy, przekazując jak największą ilość wiedzy naukowej dotyczącej Grunwaldu. Pokazujemy, jak wyglądał szyk w płot, w klin, jak wyglądała kopia, czyli podstawowa formacja rycerska. Drugi wiąże się z naszymi staraniami, by co roku inscenizację wzbogacić o nowe, widowiskowe elementy, chociażby o kaskaderskie efekty. Zależnie od roku jeden lub drugi cel przeważa i czuć to chociażby w prowadzonej narracji. Mamy bowiem dwóch lektorów. Jeden jest typowo naukowy – stara się wytłumaczyć, jak doszło do bitwy pod Grunwaldem, dlaczego nie mogło być wilczych dołów itp. Drugi zaś lektor prowadzi narrację literacką.

W 2020 roku planowaliśmy wrócić do akcentowania części edukacyjnej. Chcieliśmy pokazać, jak naprawdę wyglądała śmierć wielkiego mistrza. Miała to być animacja oparta na interpretacji obrazu Jana Matejki. Chcieliśmy chociażby opowiedzieć widzom, dlaczego wielki mistrz nie mógł zginąć tak, jak to jest pokazane na słynnym obrazie, gdzie zabija go dwóch pieszych rycerzy. W tamtym czasie dwóch pieszych nie byłoby bowiem w stanie podejść do opancerzonego rycerza na koniu. Wspólnie z widzami mieliśmy analizować dlaczego Matejko tak właśnie te scenę pokazał. Nasze plany musiały niestety, z powodu pandemii, zostać przesunięte na kolejne lata. W roku 2020 postanowiliśmy więc przenieść inscenizację do internetu. Naszym pomysłem było zorganizowanie Gali Grunwaldzkiej. Pojedynku między wielkim mistrzem, a królem Jagiełłą. Był to cykl nagranych filmów pokazujących pojedynek. Przyjęliśmy, dla zaciekawienia widza, koncepcję przeniesioną z walk MMA. Na początku była zapowiedź walki, następnie była „konferencja prasowa” wielkiego mistrza oraz króla Jagiełły. Podobnie jak w walkach MMA tak i tutaj wymieniali oni słabe strony swoich przeciwników oraz podkreślali własną siłę. Kolejny odcinek pokazywał ważenie zawodników, by na koniec przejść do samego pojedynku. Tam widzowie, ku swojemu zaskoczeniu, mogli być świadkami meczu szachowego między wielkim mistrzem, a królem Jagiełłą. Całość udało się zrealizować dzięki zaangażowaniu wolontariuszy, którzy w wolnym czasie postanowili pomóc nam w tym dziele. Bez nich rok ten byłby dla nas wyjątkowo smutny. Samą rocznicę obchodziliśmy w bardzo wąskim gronie. Udało się nam jedynie uzyskać pozwolenie na zorganizowanie apelu grunwaldzkiego dla wybranych ludzi.

W 2021 roku bardzo blisko było do organizacji 3 dniowego spotkania z turniejami rycerskimi. Ostatecznie musieliśmy zadowolić się jednodniowym spotkaniem, ale oprócz apelu udało się zorganizować także wyczekiwane zawody rycerskie oraz warsztaty rzemieślnicze.

Jak mówiłem, co roku wzbogacamy naszą inscenizację o nowe elementy. Jednym z przykładów takich zmian w odtwarzaniu tamtych wydarzeń jest chociażby atak na tabory. Wcześniej wozy ustawione były na górce pod lasem i tam, daleko w tle, odbywał się atak, mający miejsce tuż przed śmiercią wielkiego mistrza. Teraz, od kilku już lat, wozy sprowadzamy na dół, bliżej publiczności, budujemy obóz i dopiero następuje atak.

Mało kto wie, że organizacja kolejnej inscenizacji rozpoczyna się jeszcze w dniu aktualnej rekonstrukcji. Mniej więcej godzinę po bitwie spotykam się z dowódcami i robimy podsumowanie, jeszcze na gorąco, tego, co się wy darzyło, albo tego, co się nie wydarzyło, a wydarzyć się miało. Potem spotykamy się raz lub dwa w ciągu roku, na spotkaniu dowódców.

Ostatnie dwa lata zmusiły nas do kontaktowania się poprzez Internet, przy użyciu popularnych komunikatorów, co dało pewien pozytywny efekt – widzimy się teraz częściej. Chcielibyśmy, aby ta impreza była swego rodzaju festiwalem kultury średniowiecznej. Brakuje nam pewnych elementów, o których zawsze marzyliśmy: teatrów, koncertów, jarmarków, turniejów konnych czy nocnych pokazów. Tak widzimy Dni Grunwaldu za kilka lat. W takim kierunku dążymy i podejmujemy dalszą pracę na rzecz ciągłego rozwijania tego dzieła, które jest naszą pasją i miłością.

Krzysztof Górecki

fot. Arkadiusz Rutkowski
Muzeum Historii Polski
Logo Patriotyzm Jutra

Strona internetowa powstała dzięki dofinansowaniu ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie
w ramach programu „Patriotyzm Jutra”.

Share This
Skip to content